Dochodzi
północ. Na niebie niewidać gwiazd, pada deszcz. Biegnę. W
kierunku... cmentarza. Nie chce, aby ktoś mnie zauważył. Dlaczego?
Cóż, to tajemnica. Przechodzę przez otwartą bramę i kieruje się
w strone małego, prostego mauzoleum. Sięgam do kieszeni granatowego
płaszcza. Gdzie są te klucze! - pomyślałam trochę wściekła.
Zaczęłam po kolei wyjmować z nich wszystko, miałam : spinki, parę
cukierków w kolorowych papierkach, zapałki, pieniądze, karteczki z
zapisanymi zaklęciami.
Chwilę
to zajęło zanim je znalazłam. Przekręciłam zamek w drzwiach,
obejrzałam się za siebie, dopiero potem weszłam do środka.
Wyjęłam zapałki. Zapaliłam świecę, która stała na starym,
drewnianym, zakurzonym stoliku. Po chwili zrobiło się o wiele
jaśniej w ciemnym, małym pomieszczeniu. Po raz kolejny zobaczyłam
zniszczone ściany, pajęczyny w kątach oraz schodki prowadzące pod
ziemię. Ze świeczką w ręce zaczęłam po woli schodzić w dół.
Nagle zatrzymałam się, jeszcze raz odwróciłam za siebie.
-
Dobra ide dalej – powiedziałam do siebie.
Po
chwili znalazłam się na dole, zaczęłam iść korytarzem
prowadzącym do pewnego pomieszczenia. Jak zawsze, po drodze
spojrzałam na wiszący obraz, na ścianie Zdzisława Beksińskiego.
Ten straszny obraz przyprawia mnie czasem o dreszczyk, ale jednak nie
mam serca, aby go z tąd zabrać. Ide dalej. Docieram do starych,
drewnianych, prawie spróchniałych drzwi. Wpisuje kod. Drzwi się
otwierają. Wchodze do środka. Podchodze bliżej. Siedzi na swoim
skórzanym, brązowym fotelu, odwrócony tyłem do biurka
przyglądając się obrazowi Allston Washington.
-
Dzień dobry panie Lynch – powiedziałam zdejmując z siebie
płaszcz
-
Dzień dobry panno Mileno, cóż ... myślałem, że już się pani
nie zjawi – powiedział odwracając się w moją stronę.
-
Przepraszam za te drobne spóźnienie, lecz nie mogłam znaleźć
kluczy od drzwi głównych. - powiedziałam nienagannie z wielką
gracją, gdyż wiem, że łatwo wkurzyć pana Ross'a.
-
No dobrze, nie zagłębiajmy się w ten temat. Masz to, o co cię
prosiłem? - spytał
-
Naturalnie proszę pana. - odpowiedziałam wyjmując z kieszeni
płaszcza karteczki z zaklęciami. Następnie podałam mu je.
-
Dobrze. - powiedział przeglądając kartki.
-
Podaj mi proszę buteleczkę z szafki numer siedem, półka numer
cztery, podpisana Florovitus, barwy zielonej.
-
Oczywiście.- odpowiedziałam kierując się w stronę małego
pokoiku.
Nareszcie
znalazłam to, czego potrzebuje pan Lynch. Ide do niego niosąc małą
buteleczkę z płynem podpisana... chyba Florvituli. Zatrzymuję
dopiero się przed jego biurkiem.
-
Proszę. - odpowiadam podając mu buteleczkę. Nasze dłonie nie
chcąco się stykają, parzymy sobie w oczy, po czym zaczyna do mnie
mówić :
-
Panno Mileno, co to ma być? - spytał i jego mina zmieniła się z
łagodnej na bardzo wściekłą.
-
Nie wiem, panie Lynch. - powiedziałam słodko i nie winnie, nie
wiedząć tak naprawdę o co chodzi.
-
Niech pani spojrzy... o tu. - pokazał mi buteleczkę i napis na niej
-
Florvituli. - przeczytałam i nagle czar prysł i tak magicznie już
nie było jak chwilę temu
Wstał
z skórzanego fotela i spojrzał na mnie swoim wzrokiem przepełnionym
gniewem.
-
Prosiłem o Florovitus, a nie o Florvituli. Wiesz co by mogło się
stać gdybym użył tego? - spytał prawie krzycząc
-
Nie wiem proszę pana. - odpowiedziałam zawstydzona
I
znów zatopiłam się w jego rozgniewanych, brązowych tęczówkach.
On podszedł do mnie bliżej. Patrzył tak na mnie jeszcze chwilę,
po czym jego spojrzenie złagodniało. Jednak po chwili odwrócił
ode mnie wzrok. Widziałam na jego twarzy zakłopotanie. Zrobiłam to
samo co on i wtedy powiedziałam :
-
Pójdę po Florovitus proszę pana.
-
Dobrze. - odpoweidział już całkiem łagodnie i pewnie.
Za
każdym razem kiedy patrzę w jego oczy czuję się tak... dziwnie.
Przecież on jest moim szefem, a ja tylko asystentką.
Jest.
Nareszcie znalazłam to czego szukałam. Tym razem się nie
pomyliłam. Jestem tego pewna. Kolejny raz wracam z buteleczką.
Powoli. Spokojnie.Wpatruje się w swojego szefa. Tak. Uwielbiam te
jego blond włosy. Są takie...
O
nie. Nagle wylądowałam na ziemi.
-
Mileno! Nic ci nie jest?! - krzyczy Ross pochylony lekko nade mną.
-
Chyba nie. - odpowiadam trochę zdezorientowana całą tą sytuacją
Podał
mi rękę, abym wstała. O nie. Ten dotyk jego dłoni. Wstałam.
Spojrzałam na rozbitą buteleczkę oraz rozlany, zielony płyn na
podłodze.
-
Zaraz to posprzątam proszę pana, a no i ... jeszcze raz bardzo
przepraszam
-
Nic się nie stało. Ważne, że płyn się na ciebie nie wylał.
Wtedy byłby problem. - odpowiedział miękko
-
Od kiedy używamy, proszę pana, zwrotu "ciebie" ? -
spytałam zaskoczona zachowaniem mojego szefa
-
Cóż... przepraszam, wymknęło mi się panno Mileno –
odpowiedział stosownie oraz z wielką powagą zaistniałej sytuacji
co było tu wogóle nie potrzebne
Nastała
chwila ciszy. Zaraz jednak ją przerwałam.
-
Niedługo świt. - odpowiedziałam sprawdzając godzinę na zegarze,
była czwarta nad ranem
-
W takim razie, do zobaczenia dziś o północy, panno Mileno. -
odpowiedział
-
Do wiedzenia, panie Lynch. - opowiedziałam stojąc w drzwiach, w
granatowym płaszczu, po czym je zamknęłam.
Szybko
weszłam po schodach. Wybiegłam z mauzoleum, potem z cmentarza.
Szałam jak zawsze ulicą Jaśminową. Spokojne. Nigdzie się nie
spieszyłam. Napewno nie tym razem. Na ulicy nie było nikogo. Żadnej
żywej duszy oprócz mnie. Skręciłam w ulice Brzozową. Nagle
zaczął padać drobny deszcz. Spojrzałam w niebo. Nade mną kłębiły
się szare chmury. Nie wiem czemu, ale poczułam się taka wolna i
pewna siebie, jak jeszcze nigdy dotąd. Stanęłam w miejscu. Deszcz
zaczął padać mocniej. Krople spływały z mojej twarzy
strumieniami, płaszcz cały przemoczony. Dziś nie zbyt mnie to
interesowało. Czułam, że żyje. Czułam, że moge zrobić
wszystko. Czułam wielką siłę. Zaczęłam iść dalej. Deszcz
ciągle padał na mnie. Skręciłam w ulice Filarową. Szłam prostą
drogą. Podeszłam do pomarańczowo-żółtego bloku numer dwa.
Włożyłam klucze w zamek. Przekręciłam je. Otworzyłam drzwi.
Weszłam do środka. Zamknęłam je. Byłam na klatce schodowej
swojego mieszkania. Weszłam po mału i po cichu na trzecie piętro.
Otworzyłam drzwi. Zamknęłam drzwi. Oparłam się o nie. Cała
mokra i zmęczona oraz... zakochana? Teraz z tego zdałam sobie
sprawę? Ale to nie wporządku ! Kochać swojgo szefa! Nie mam już
siły, by ze sobą walczyć... lepiej pójść się przespać z tą
myślą, przemyśleć ją na spokojnie...
Otwieram
oczy. Patrze na zegarek, który stoi koło łóżka na półce.
Dochodzi piętnasta. Długo spałam – pomyślałam. Wstałam.
Ubrałam szlafrok. Poszłam do kuchni. Wyjęłam z zamrażalnika lody
truskawkowe. Wzięłam dużą łyżkę. Poszłam do salonu. Usiadłam
na kanapie, włączyłam telewizje i zaczęłam jeść lody. Ciągle
zmieniałam kanał w telewizji, nie umiałam się zdecydować, co by
obejrzeć. Włączyłam kanał muzyczny. Tak, to mi odpowiada –
pomyślałam słysząc piosenkę Ellie Goulding – Bittersweet.
Nagle
usłyszałam dźwonek do drzwi. Otworzyłam je.
-
Cześć Mila. - powiedziała Emily
-
O, cześć... a ty co tu robisz? - spytałam zaskoczona
-
Przyszłam wyciągnąć cię z domu do centrum handlowego. Wiesz, że
dziś mają nocną wyprzedaż ? - powiedziała bardzo szczęśliwa
-
Naprawdę? Super, ale... ja nie mogę iść. - odpowiedziałam
szczerze
-
Tym razem nie chcę żadnej odmowy.
-
Ale, Emi...
-
Nie, pójdziesz tam ze mną, czy ci się to podoba czy nie. Dawno się
z tobą nie wiedziałam.
-
Ale ja naprawdę dziś nie mogę.
-
Czekam na ciebie o dwudziestej drugiej przed blokiem. - powiedziała
Emily i wyszła
No
to jest problem.
Jak
by tu wydostać się z domu, aby Emily mnie nie zauważyła? -
pomyślałam. Mieszkam na trzecim piętrze. W bloku. Wyskoczyć z
okna, nie wyskocze, bo za wysoko, drabina za krótka... - zaczęłam
rozmyślać. Trzeba ułożyć jakiś chytry plan. - stwierdziłam w
końcu.
Dochodzi
dwudziesta pierwsza. Ubrana jestem w granatowy płaszcz, jak zwykle.
Po moich namysłach stwierdziłam, że wystarczy poprostu wyjść
wcześniej z domu i zostawić telefon, aby nikt nie mógł się do
mnie dodźwonić i dowiedzieć, gdzie jestem. Jestem już na ulicy
Brzozowej. Ide szybkim krokiem. Mijam ludzi. Powoli zapada zmierzch.
Latarnie na ulicach zaczynają się palić. Niebo dziś jest
gwieździste. Wręcz piękne. W oddali, między budynkami widzę
księżyc. Wykonuje właśnie skręt w ulicę Jaśminową. To już
blisko. Udało się.
Po
chwili przechodzę przez bramę. Podchodzę do drzwi mauzoleum...
-
Dzień doby panie Lynch – mówię
-
Witam Mileno – mówi to jakoś uroczo, dziwne, to do niego wogóle
nie podobne
-
Przepraszam, że wczoraj nie posprzątałam tej rozbitej buteleczki.
- powiedziałam skromnie
-
Nic się nie stało – powiedział i uśmiechnął się do mnie
To
bardzo dziwne, ale i... urocze. Czuje jak zaczyna bić moje serce.
Nagle podchodzi do mnie. Chwyta mnie za ręce.
-
Powiedz, chciałabyś mieć za chłopaka szalonego naukowca? - spytał
uśmiechając się do mnie
-
Tylko jeśli byłby to mój szef. - odpowiedziała przez śmiech
-
Zresztą, szefa trzeba się słuchać – dopowiedziałam
On
tylko się uśmiechnął, a potem... pocałował mnie.
Nagle odzykałam
trzeźwy rozum. Coś nie gra. Czemu całowałam szefa? Stoi koło
mnie. Patrzy. Na mnie.Tymi czekoladowym, błyszczącymi oczyma. To do
niego wogóle nie podobne. Czuje jak by był kimś kogo nie znam.
Dlaczego? A może właśnie teraz zdjął maskę...pokazał siebie,
prawdziwego. Nie mojego szefa. Ross'a Lynch'a. Siebie. Normalnego.
Patrzy na mnie osłupiony. Chwila. Zaraz. To nie tak miało być.
Chyba. Tak?
-
Proszę pan... To znaczy, Ross, nie poznaje cię. - powiedziała tak
cicho, prawie nie usłyszał mnie
-
Mileno... Wiem ... Nie znasz mnie, nie wiesz jaki jestem, ale ...
-odpowiedział
-Czy
ty czytasz mi w myślach? -powiedziała zbyt słodko, czego zaraz
pożałowałam....
-
Haha, tak czytam ci w myślach. - zaśmiał się Ross
Znów
nastała niezręczna cisza. Staliśmy blisko siebie.Chyba tak... Zbyt
blisko. Spotkały się nasze spojrzenia. Brąz wtapiał się w brąz.
Chyba uległam jego wzrokowi. Nie umiem się przed nim schronić. Ah,
jaki cudowny jest jego uśmiech. Ale... Chwila. Nie. Nie. Nie. Czemu
on mi to robi?
Chciał
mnie przytulić. Zbliżył się. Zaczęłam się lękać. Czego? Tego
nie wiem. Zaczęłam cofać się do tyłu. Krok po kroku. Zauważył
to. Dalej szedł w moją stronę. Ja nadal się cofałam. O nie.
Oparłam się o ścianę. Już nie ma wyjścia. Ale... czego ja się
boję? Chwilę temu mnie całował.
-
I co? - spytał wyrywając mnie z moich myśli
Nic
nie odpowiedziałam. Oparł rękę o ścianę. Mniej więcej na
wysokości mojego ramienia... Potem przytulił mnie... lecz zaraz...
wyrwałam się z jego objęć. Chwyciłam płaszcz. Wybiegłam ze
łzami w oczach. Dlaczego? Nie wiem.
Siedzę
na kanapie. Przykryta różowym kocykiem. Oglądam TV. Obok na
kwadratowym stoliku stoją husteczki. Płaczę. Wiem, że nikt tu
mnie nie znajdzie. Prawda?
Mijają
sekundy, minuty, godziny. Nie wiem, ile tak już siedzę. Wiem
jedynie, że jest pełnia nocy. W mojej głowie jest chaos. Zgubiłam
się w nim. Nie umiem odnaleźć drogi do wyjścia, żadnego mądrego
wytłumaczenia.
Słyszę
dźwonek do drzwi. Wstaję. Otwieram. Zamurowało mnie. Widzę go.
Wyszedł ze swojejego ukrycia. Wyszedł na świat. I to wszystko dla
mnie. Ale to nie zmienia faktu, że jest moim szefem. Zagubionym.
Czasem surowym. Mało mi znanym. Z charakteru... obcym. Przyniósł
mi kwiaty. Nie wierzę. Prawdziwe kwiatki. Czerwone róże. Uwielbiam
je. Skąd to wiedział? A może to tylko zbieg okoliczności?
-
Wejdź. - powiedziałam krótko biorąc od niego kwiaty.
Zamknęłam
za nim drzwi. Wstawiłam kwiaty do wazony. Usiadłam na kanapie w
salonie. Obok niego. Cisza. Ciągnąca się cisza.
Po
chwili zaczęłam wypytywać :
-
Skąd wiedziałeś, że tu mieszkam?
-
Emily mi powiedziała. - odpowiedział niewinnie
-
Skąd znasz Emily!? - spytałam zaskoczona prawie krzycząc
-
Bo to...To moja siostra. - zwierzył się
-
Jak to? I ja nic o tym nie wiedziałam?! - byłam zdruzgotana
-
Nigdy nie pytałaś...- powiedział cicho
Nie
wiedziałam co powiedzieć. Byłam w szoku. Emily siostrą Ross'a.
Tego się nie spodziewałam.
-
Ja...przepraszam, że ci wsześniej nie powiedziałem. - próbował
się wytłumaczyć
-
Powiedz... Czy ty mnie kochasz? - spytałam wreszcie, ponieważ
dręczyło mnie te pytanie
-
Od kąd zaczęłaś być moją asystentką. - odpowiedział szczerze
-
To czemu niby byłeś taki... surowy, samotny...- tu mi przerwał
-
... bo byłem twoim szefem. - szybko odpowiedział
-
Przecież nim jesteś. - przypomniałam mu
-
Nie, teraz jestem kimś więcej. Zresztą... kończę z tymi
eksperymentami. - oznajmił
-
Czyli mnie zwalniasz? - pytam zaniepokojona
-
Zwalniam siebie, a jak zwalniam siebie to znaczy, że ... -
przerwałam mu
-
To co teraz zamierzasz robić?
-
Jeszcze nie wiem, ale wiem napewno, że nie będe się już ukrywać
w podziemiach.
-
Czy kiedyś powiesz mi, czemu się tam ukrywałeś?
-
Powiem ci nawet teraz.
-
Naprawdę? Nigdy nie chciałeś o tym mówić.
-
Tak powiem ci. Koniec tajemnic. No więc...Byłem inny od wszystkich,
dlatego nigdy nie miałem przyjaciół. Czułem się strasznie
samotny. Całe moje dzieciństwo było piekłem...
Widziałam
jak męczył się opowiadając tą historię swojego życia. To było
strasznie smutne. Nie wiem czy chcę dalej jej słuchać. Nie mogę.
To zbyt... przygnębiające. Biedny Ross. Tyle się nacierpiał.
-
... dlatego właśnie postanowiłem nigdy więcej nie wyjść na
świat i ukryłem się w mauzoleum.
-
Ross, tak mi przykro. - powiedziałam
-
To nie jest twoja wina Mileno. Ja poprostu... widać, że musiałem
być skazany na nieszczęście w życiu.
-
Nie mów tak.
-
Czemu? Przecież to sama prawda.
Zaczęłam
płakać. Nie mogłam znieść myśli, że osoba którą naprawde
kocham, tak musiała cierpieć w życiu. 5 lat. Bez wychodzenia z
podziemia. 5 lat. Samotności. 5 lat. Cierpienia. Straciłeś zbyt
wiele czasu – pomyślałam wypłakując się na ramieniu
ukochanego.
Czy
teraz już wszystko będzie dobrze? Możliwe, że jeśli pozwolisz mi
zostać obok siebie sprawię, że wszystko będzie cudowne, piękne.
Magiczne. Zmienię twoje życie na lepsze. Sprawię, że znów
zaznasz co to znaczy szczęście...
Czemu
życie jest tak niesprawiedliwe? Czemu niektórzy ludzie cierpią, a
są niewinni niczemu i nikomu? Czemu spotyka ich takie nieszczęście?
Czemu wszyscy nie mogą być choć odrobinę szczęśliwi? Wszyscy.
Czemu niektórzy wytykają innych, a najlepsi nie są? Czemu? Pytań
na ten temat jest wiele. Odpowiedzi zaś trudniej znaleźć, a co
dopiero je wytłumaczyć i wziąść sobie je do serca.
_______________________________________Hej, hej, hej... Wracam... Wiem, że miał być pod koniec lutego rozdział, ale... były ferie, pisać mi się nie chciało, weny nie było. No więc Moja sis mnie namówiła do napisania one shota. No więc i jest. Na 4 000 wyświetleń. Za to też bardzo wam dziękuje :) Co prawda wiem, że jest już ich więcej. Ogólnie dedykuje go każdemu, kto dotrwał do końca czytania jego. :D Mam nadzieje że będzie trochę komentarzy pod nim. Następny rozdział dodam.... w sumie to nw. Być może w następnym tygodniu. Jeśli spodoba wam się napiszę kolejny i dodam na 5 000 wyświetleń . To jak na razie tyle :D Milaa
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz