piątek, 6 marca 2015

One Shot 1 : Tajemnica


 
Dochodzi północ. Na niebie niewidać gwiazd, pada deszcz. Biegnę. W kierunku... cmentarza. Nie chce, aby ktoś mnie zauważył. Dlaczego? Cóż, to tajemnica. Przechodzę przez otwartą bramę i kieruje się w strone małego, prostego mauzoleum. Sięgam do kieszeni granatowego płaszcza. Gdzie są te klucze! - pomyślałam trochę wściekła. Zaczęłam po kolei wyjmować z nich wszystko, miałam : spinki, parę cukierków w kolorowych papierkach, zapałki, pieniądze, karteczki z zapisanymi zaklęciami.

Chwilę to zajęło zanim je znalazłam. Przekręciłam zamek w drzwiach, obejrzałam się za siebie, dopiero potem weszłam do środka. Wyjęłam zapałki. Zapaliłam świecę, która stała na starym, drewnianym, zakurzonym stoliku. Po chwili zrobiło się o wiele jaśniej w ciemnym, małym pomieszczeniu. Po raz kolejny zobaczyłam zniszczone ściany, pajęczyny w kątach oraz schodki prowadzące pod ziemię. Ze świeczką w ręce zaczęłam po woli schodzić w dół. Nagle zatrzymałam się, jeszcze raz odwróciłam za siebie.

- Dobra ide dalej – powiedziałam do siebie.



Po chwili znalazłam się na dole, zaczęłam iść korytarzem prowadzącym do pewnego pomieszczenia. Jak zawsze, po drodze spojrzałam na wiszący obraz, na ścianie Zdzisława Beksińskiego. Ten straszny obraz przyprawia mnie czasem o dreszczyk, ale jednak nie mam serca, aby go z tąd zabrać. Ide dalej. Docieram do starych, drewnianych, prawie spróchniałych drzwi. Wpisuje kod. Drzwi się otwierają. Wchodze do środka. Podchodze bliżej. Siedzi na swoim skórzanym, brązowym fotelu, odwrócony tyłem do biurka przyglądając się obrazowi Allston Washington.

- Dzień dobry panie Lynch – powiedziałam zdejmując z siebie płaszcz

- Dzień dobry panno Mileno, cóż ... myślałem, że już się pani nie zjawi – powiedział odwracając się w moją stronę.

- Przepraszam za te drobne spóźnienie, lecz nie mogłam znaleźć kluczy od drzwi głównych. - powiedziałam nienagannie z wielką gracją, gdyż wiem, że łatwo wkurzyć pana Ross'a.

- No dobrze, nie zagłębiajmy się w ten temat. Masz to, o co cię prosiłem? - spytał

- Naturalnie proszę pana. - odpowiedziałam wyjmując z kieszeni płaszcza karteczki z zaklęciami. Następnie podałam mu je.

- Dobrze. - powiedział przeglądając kartki.

- Podaj mi proszę buteleczkę z szafki numer siedem, półka numer cztery, podpisana Florovitus, barwy zielonej.

- Oczywiście.- odpowiedziałam kierując się w stronę małego pokoiku.



Nareszcie znalazłam to, czego potrzebuje pan Lynch. Ide do niego niosąc małą buteleczkę z płynem podpisana... chyba Florvituli. Zatrzymuję dopiero się przed jego biurkiem.

- Proszę. - odpowiadam podając mu buteleczkę. Nasze dłonie nie chcąco się stykają, parzymy sobie w oczy, po czym zaczyna do mnie mówić :

- Panno Mileno, co to ma być? - spytał i jego mina zmieniła się z łagodnej na bardzo wściekłą.

- Nie wiem, panie Lynch. - powiedziałam słodko i nie winnie, nie wiedząć tak naprawdę o co chodzi.

- Niech pani spojrzy... o tu. - pokazał mi buteleczkę i napis na niej

- Florvituli. - przeczytałam i nagle czar prysł i tak magicznie już nie było jak chwilę temu

Wstał z skórzanego fotela i spojrzał na mnie swoim wzrokiem przepełnionym gniewem.

- Prosiłem o Florovitus, a nie o Florvituli. Wiesz co by mogło się stać gdybym użył tego? - spytał prawie krzycząc

- Nie wiem proszę pana. - odpowiedziałam zawstydzona

I znów zatopiłam się w jego rozgniewanych, brązowych tęczówkach. On podszedł do mnie bliżej. Patrzył tak na mnie jeszcze chwilę, po czym jego spojrzenie złagodniało. Jednak po chwili odwrócił ode mnie wzrok. Widziałam na jego twarzy zakłopotanie. Zrobiłam to samo co on i wtedy powiedziałam :

- Pójdę po Florovitus proszę pana.

- Dobrze. - odpoweidział już całkiem łagodnie i pewnie.



Za każdym razem kiedy patrzę w jego oczy czuję się tak... dziwnie. Przecież on jest moim szefem, a ja tylko asystentką.



Jest. Nareszcie znalazłam to czego szukałam. Tym razem się nie pomyliłam. Jestem tego pewna. Kolejny raz wracam z buteleczką. Powoli. Spokojnie.Wpatruje się w swojego szefa. Tak. Uwielbiam te jego blond włosy. Są takie...

O nie. Nagle wylądowałam na ziemi.

- Mileno! Nic ci nie jest?! - krzyczy Ross pochylony lekko nade mną.

- Chyba nie. - odpowiadam trochę zdezorientowana całą tą sytuacją

Podał mi rękę, abym wstała. O nie. Ten dotyk jego dłoni. Wstałam. Spojrzałam na rozbitą buteleczkę oraz rozlany, zielony płyn na podłodze.

- Zaraz to posprzątam proszę pana, a no i ... jeszcze raz bardzo przepraszam

- Nic się nie stało. Ważne, że płyn się na ciebie nie wylał. Wtedy byłby problem. - odpowiedział miękko

- Od kiedy używamy, proszę pana, zwrotu "ciebie" ? - spytałam zaskoczona zachowaniem mojego szefa

- Cóż... przepraszam, wymknęło mi się panno Mileno – odpowiedział stosownie oraz z wielką powagą zaistniałej sytuacji co było tu wogóle nie potrzebne

Nastała chwila ciszy. Zaraz jednak ją przerwałam.

- Niedługo świt. - odpowiedziałam sprawdzając godzinę na zegarze, była czwarta nad ranem

- W takim razie, do zobaczenia dziś o północy, panno Mileno. - odpowiedział

- Do wiedzenia, panie Lynch. - opowiedziałam stojąc w drzwiach, w granatowym płaszczu, po czym je zamknęłam.

Szybko weszłam po schodach. Wybiegłam z mauzoleum, potem z cmentarza. Szałam jak zawsze ulicą Jaśminową. Spokojne. Nigdzie się nie spieszyłam. Napewno nie tym razem. Na ulicy nie było nikogo. Żadnej żywej duszy oprócz mnie. Skręciłam w ulice Brzozową. Nagle zaczął padać drobny deszcz. Spojrzałam w niebo. Nade mną kłębiły się szare chmury. Nie wiem czemu, ale poczułam się taka wolna i pewna siebie, jak jeszcze nigdy dotąd. Stanęłam w miejscu. Deszcz zaczął padać mocniej. Krople spływały z mojej twarzy strumieniami, płaszcz cały przemoczony. Dziś nie zbyt mnie to interesowało. Czułam, że żyje. Czułam, że moge zrobić wszystko. Czułam wielką siłę. Zaczęłam iść dalej. Deszcz ciągle padał na mnie. Skręciłam w ulice Filarową. Szłam prostą drogą. Podeszłam do pomarańczowo-żółtego bloku numer dwa. Włożyłam klucze w zamek. Przekręciłam je. Otworzyłam drzwi. Weszłam do środka. Zamknęłam je. Byłam na klatce schodowej swojego mieszkania. Weszłam po mału i po cichu na trzecie piętro. Otworzyłam drzwi. Zamknęłam drzwi. Oparłam się o nie. Cała mokra i zmęczona oraz... zakochana? Teraz z tego zdałam sobie sprawę? Ale to nie wporządku ! Kochać swojgo szefa! Nie mam już siły, by ze sobą walczyć... lepiej pójść się przespać z tą myślą, przemyśleć ją na spokojnie...



Otwieram oczy. Patrze na zegarek, który stoi koło łóżka na półce. Dochodzi piętnasta. Długo spałam – pomyślałam. Wstałam. Ubrałam szlafrok. Poszłam do kuchni. Wyjęłam z zamrażalnika lody truskawkowe. Wzięłam dużą łyżkę. Poszłam do salonu. Usiadłam na kanapie, włączyłam telewizje i zaczęłam jeść lody. Ciągle zmieniałam kanał w telewizji, nie umiałam się zdecydować, co by obejrzeć. Włączyłam kanał muzyczny. Tak, to mi odpowiada – pomyślałam słysząc piosenkę Ellie Goulding – Bittersweet.

Nagle usłyszałam dźwonek do drzwi. Otworzyłam je.

- Cześć Mila. - powiedziała Emily

- O, cześć... a ty co tu robisz? - spytałam zaskoczona

- Przyszłam wyciągnąć cię z domu do centrum handlowego. Wiesz, że dziś mają nocną wyprzedaż ? - powiedziała bardzo szczęśliwa

- Naprawdę? Super, ale... ja nie mogę iść. - odpowiedziałam szczerze

- Tym razem nie chcę żadnej odmowy.

- Ale, Emi...

- Nie, pójdziesz tam ze mną, czy ci się to podoba czy nie. Dawno się z tobą nie wiedziałam.

- Ale ja naprawdę dziś nie mogę.

- Czekam na ciebie o dwudziestej drugiej przed blokiem. - powiedziała Emily i wyszła

No to jest problem.

Jak by tu wydostać się z domu, aby Emily mnie nie zauważyła? - pomyślałam. Mieszkam na trzecim piętrze. W bloku. Wyskoczyć z okna, nie wyskocze, bo za wysoko, drabina za krótka... - zaczęłam rozmyślać. Trzeba ułożyć jakiś chytry plan. - stwierdziłam w końcu.



Dochodzi dwudziesta pierwsza. Ubrana jestem w granatowy płaszcz, jak zwykle. Po moich namysłach stwierdziłam, że wystarczy poprostu wyjść wcześniej z domu i zostawić telefon, aby nikt nie mógł się do mnie dodźwonić i dowiedzieć, gdzie jestem. Jestem już na ulicy Brzozowej. Ide szybkim krokiem. Mijam ludzi. Powoli zapada zmierzch. Latarnie na ulicach zaczynają się palić. Niebo dziś jest gwieździste. Wręcz piękne. W oddali, między budynkami widzę księżyc. Wykonuje właśnie skręt w ulicę Jaśminową. To już blisko. Udało się.

Po chwili przechodzę przez bramę. Podchodzę do drzwi mauzoleum...



- Dzień doby panie Lynch – mówię

- Witam Mileno – mówi to jakoś uroczo, dziwne, to do niego wogóle nie podobne

- Przepraszam, że wczoraj nie posprzątałam tej rozbitej buteleczki. - powiedziałam skromnie

- Nic się nie stało – powiedział i uśmiechnął się do mnie

To bardzo dziwne, ale i... urocze. Czuje jak zaczyna bić moje serce. Nagle podchodzi do mnie. Chwyta mnie za ręce.

- Powiedz, chciałabyś mieć za chłopaka szalonego naukowca? - spytał uśmiechając się do mnie

- Tylko jeśli byłby to mój szef. - odpowiedziała przez śmiech

- Zresztą, szefa trzeba się słuchać – dopowiedziałam

On tylko się uśmiechnął, a potem... pocałował mnie.



Nagle odzykałam trzeźwy rozum. Coś nie gra. Czemu całowałam szefa? Stoi koło mnie. Patrzy. Na mnie.Tymi czekoladowym, błyszczącymi oczyma. To do niego wogóle nie podobne. Czuje jak by był kimś kogo nie znam. Dlaczego? A może właśnie teraz zdjął maskę...pokazał siebie, prawdziwego. Nie mojego szefa. Ross'a Lynch'a. Siebie. Normalnego. Patrzy na mnie osłupiony. Chwila. Zaraz. To nie tak miało być. Chyba. Tak? 

- Proszę pan... To znaczy, Ross, nie poznaje cię. - powiedziała tak cicho, prawie nie usłyszał mnie

- Mileno... Wiem ... Nie znasz mnie, nie wiesz jaki jestem, ale ... -odpowiedział

-Czy ty czytasz mi w myślach? -powiedziała zbyt słodko, czego zaraz pożałowałam....

- Haha, tak czytam ci w myślach. - zaśmiał się Ross

Znów nastała niezręczna cisza. Staliśmy blisko siebie.Chyba tak... Zbyt blisko. Spotkały się nasze spojrzenia. Brąz wtapiał się w brąz. Chyba uległam jego wzrokowi. Nie umiem się przed nim schronić. Ah, jaki cudowny jest jego uśmiech. Ale... Chwila. Nie. Nie. Nie. Czemu on mi to robi?

Chciał mnie przytulić. Zbliżył się. Zaczęłam się lękać. Czego? Tego nie wiem. Zaczęłam cofać się do tyłu. Krok po kroku. Zauważył to. Dalej szedł w moją stronę. Ja nadal się cofałam. O nie. Oparłam się o ścianę. Już nie ma wyjścia. Ale... czego ja się boję? Chwilę temu mnie całował.

- I co? - spytał wyrywając mnie z moich myśli

Nic nie odpowiedziałam. Oparł rękę o ścianę. Mniej więcej na wysokości mojego ramienia... Potem przytulił mnie... lecz zaraz... wyrwałam się z jego objęć. Chwyciłam płaszcz. Wybiegłam ze łzami w oczach. Dlaczego? Nie wiem.



Siedzę na kanapie. Przykryta różowym kocykiem. Oglądam TV. Obok na kwadratowym stoliku stoją husteczki. Płaczę. Wiem, że nikt tu mnie nie znajdzie. Prawda?



Mijają sekundy, minuty, godziny. Nie wiem, ile tak już siedzę. Wiem jedynie, że jest pełnia nocy. W mojej głowie jest chaos. Zgubiłam się w nim. Nie umiem odnaleźć drogi do wyjścia, żadnego mądrego wytłumaczenia.



Słyszę dźwonek do drzwi. Wstaję. Otwieram. Zamurowało mnie. Widzę go. Wyszedł ze swojejego ukrycia. Wyszedł na świat. I to wszystko dla mnie. Ale to nie zmienia faktu, że jest moim szefem. Zagubionym. Czasem surowym. Mało mi znanym. Z charakteru... obcym. Przyniósł mi kwiaty. Nie wierzę. Prawdziwe kwiatki. Czerwone róże. Uwielbiam je. Skąd to wiedział? A może to tylko zbieg okoliczności?

- Wejdź. - powiedziałam krótko biorąc od niego kwiaty.

Zamknęłam za nim drzwi. Wstawiłam kwiaty do wazony. Usiadłam na kanapie w salonie. Obok niego. Cisza. Ciągnąca się cisza.

Po chwili zaczęłam wypytywać :

- Skąd wiedziałeś, że tu mieszkam?

- Emily mi powiedziała. - odpowiedział niewinnie

- Skąd znasz Emily!? - spytałam zaskoczona prawie krzycząc

- Bo to...To moja siostra. - zwierzył się

- Jak to? I ja nic o tym nie wiedziałam?! - byłam zdruzgotana

- Nigdy nie pytałaś...- powiedział cicho

Nie wiedziałam co powiedzieć. Byłam w szoku. Emily siostrą Ross'a. Tego się nie spodziewałam.

- Ja...przepraszam, że ci wsześniej nie powiedziałem. - próbował się wytłumaczyć

- Powiedz... Czy ty mnie kochasz? - spytałam wreszcie, ponieważ dręczyło mnie te pytanie

- Od kąd zaczęłaś być moją asystentką. - odpowiedział szczerze

- To czemu niby byłeś taki... surowy, samotny...- tu mi przerwał

- ... bo byłem twoim szefem. - szybko odpowiedział

- Przecież nim jesteś. - przypomniałam mu

- Nie, teraz jestem kimś więcej. Zresztą... kończę z tymi eksperymentami. - oznajmił

- Czyli mnie zwalniasz? - pytam zaniepokojona

- Zwalniam siebie, a jak zwalniam siebie to znaczy, że ... - przerwałam mu

- To co teraz zamierzasz robić?

- Jeszcze nie wiem, ale wiem napewno, że nie będe się już ukrywać w podziemiach.

- Czy kiedyś powiesz mi, czemu się tam ukrywałeś?

- Powiem ci nawet teraz.

- Naprawdę? Nigdy nie chciałeś o tym mówić.

- Tak powiem ci. Koniec tajemnic. No więc...Byłem inny od wszystkich, dlatego nigdy nie miałem przyjaciół. Czułem się strasznie samotny. Całe moje dzieciństwo było piekłem...

Widziałam jak męczył się opowiadając tą historię swojego życia. To było strasznie smutne. Nie wiem czy chcę dalej jej słuchać. Nie mogę. To zbyt... przygnębiające. Biedny Ross. Tyle się nacierpiał.

- ... dlatego właśnie postanowiłem nigdy więcej nie wyjść na świat i ukryłem się w mauzoleum.

- Ross, tak mi przykro. - powiedziałam

- To nie jest twoja wina Mileno. Ja poprostu... widać, że musiałem być skazany na nieszczęście w życiu.

- Nie mów tak.

- Czemu? Przecież to sama prawda.

Zaczęłam płakać. Nie mogłam znieść myśli, że osoba którą naprawde kocham, tak musiała cierpieć w życiu. 5 lat. Bez wychodzenia z podziemia. 5 lat. Samotności. 5 lat. Cierpienia. Straciłeś zbyt wiele czasu – pomyślałam wypłakując się na ramieniu ukochanego.

Czy teraz już wszystko będzie dobrze? Możliwe, że jeśli pozwolisz mi zostać obok siebie sprawię, że wszystko będzie cudowne, piękne. Magiczne. Zmienię twoje życie na lepsze. Sprawię, że znów zaznasz co to znaczy szczęście...





Czemu życie jest tak niesprawiedliwe? Czemu niektórzy ludzie cierpią, a są niewinni niczemu i nikomu? Czemu spotyka ich takie nieszczęście? Czemu wszyscy nie mogą być choć odrobinę szczęśliwi? Wszyscy. Czemu niektórzy wytykają innych, a najlepsi nie są? Czemu? Pytań na ten temat jest wiele. Odpowiedzi zaś trudniej znaleźć, a co dopiero je wytłumaczyć i wziąść sobie je do serca.
_______________________________________
Hej, hej, hej... Wracam... Wiem, że miał być pod koniec lutego rozdział, ale... były ferie, pisać mi się nie chciało, weny nie było. No więc Moja sis mnie namówiła do napisania one shota. No więc i jest. Na 4 000 wyświetleń. Za to też bardzo wam dziękuje :) Co prawda wiem, że jest już ich więcej. Ogólnie dedykuje go każdemu, kto dotrwał do końca czytania jego. :D  Mam nadzieje że będzie trochę komentarzy pod nim. Następny rozdział dodam.... w sumie to nw. Być może w następnym tygodniu.  Jeśli spodoba wam się napiszę kolejny i dodam na 5 000 wyświetleń . To jak na razie tyle :D   Milaa

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz